Sesja zagraniczna
Takie sesje to ja uwielbiam! Tak Sesja ślubna w Barcelonie o tym od dawna marzyłem i nie sądziłem, że ostatniego dnia października , gdzie w Polsce temperatura spadała już do 4C, mój aparat i cały sprzęt będzie jeszcze zażywał kąpieli słonecznych. A tu taka niespodzianka, szybka decyzja w związku z kiepską aurą i prognozami w naszym kraju i wylot na weekend do Barcelony.
W piątek mieliśmy być ok. 22:00 na miejscu, i to miał być początek naszej sesji, zaplanowaliśmy, że wyskoczymy na parę ujęć nocnych, a potem z samego rana w dalsze miejsca. Nasze plany jednak zostały szybko sprowadzone na ziemię po tym, jak samolot opóźnił się o 1h, co oznaczało dla nas zarwaną noc. Początkowo zastanawialiśmy się mocno nad tym, czy damy radę coś zrobić o tej godzinie, ale jednak podjęliśmy decyzję, że prężnie zaczniemy sesję od dnia następnego.
Piękne miejsca czekają na nas – Lloret de Mare
Szybko wypożyczyliśmy samochód i podjechaliśmy do miejsca naszego noclegu ok. 24:00. Rankiem, gdy słońce już wstało, a wskazówka termometru zaczęła szybko rosnąć (do swojej maksymalnej wysokości 25C) udaliśmy się autostradą wzdłuż morza, aby zobaczyć piękną plażę w Lloret de Mare. Niektórzy ponoć kojarzą tę miejscowość z programu telewizyjnego „Pamiętniki z wakacji”. Na miejscu po ok. 1,5h jazdy przywitała nas prawie pusta plaża z kilkoma opalającymi się turystami co było dla nas wielkim szokiem. Ale nie zmartwiło nas to zbytnio. Małym problemem był brak słońca, które rozświetliłoby nasze miejsce.
Nie musieliśmy jednak długo czekać i za moment skąpani w promieniach Hiszpańskiego słońca zaczęliśmy robić, to po co przecież przyjechaliśmy. Podczas sesji często przechodzący ludzie oklaskiwali parę młodą i życzyli im szczęścia. Jako iż pani młoda była obeznana z językiem hiszpańskim z uśmiechem na twarzy przyjmowała i odpowiadała na szczere życzenia. W pewnym momencie zaczęło to wyglądać, tak jakby tubylcy byli zaskoczeni widokiem pary młodej w takim miejscu. To co bowiem dla nich jest normalne, czyli gorące słońce, piękna piaszczysta plaża i cudne widoki, dla nas było rarytasem. No ale jak tu nie korzystać z takich widoków.
Klimatyczne uliczki
Po skończonej sesji zdjęciowej w Lloret de Mare podjechaliśmy do pięknego miasteczka w prowincji Girona o nazwie Peratallada. Miejsce, które posiada ponoć ok. 400 stałych mieszkańców wyglądało na trochę opuszczone, dookoła wąskie brukowane uliczki oraz typowe dla tego obszaru Katalonii domostwa. Jednak klimat tego miasteczka bardzo nam się spodobał, więc wykonaliśmy trochę ujęć ślubnych i musieliśmy zaraz uciekać z powrotem do Barcelony. Jednak, zanim do niej wróciliśmy po drodze dotarliśmy do malowniczego miasteczka Tossa De Mare, a tam już nocą ukazała nam się ikona tego miejsca, czyli zamek La Vila Vella. Był to widok, jak z typowej pocztówki, a na nim obłędna plaża z zamkiem w tle.
Po rozstawieniu sprzętu i przygotowaniu do zdjęć przy lekko powiewającym wietrze wykonaliśmy parę ujęć i ruszyliśmy dalej. Nie było nam dane za dnia zobaczyć tego miejsca, a szkoda, bo wiele osób zachwala zarówno tamtejszą kuchnię, jak i widoki które są wisienką na torcie dla takiej wyprawy.
Barcelona nocą – wyjątkowe chwile
Gdy już dotarliśmy do Barcelony późną nocą byliśmy trochę zmęczeni całym dniem, ale mimo to obraliśmy sobie za cel sprawdzenie plaży w tym mieście. Spacerując wzdłuż plaży nie mogliśmy się napatrzeć jak tam jest pięknie, a kolorowe światła wystawnych hoteli i okolicznych kawiarenek dodawały uroku naszym zdjęciom. Następny dzień okazał się równie intensywny jak pierwszy, a naszym celem miało być główne osiągnięcie projektanta Gaudiego, czyli Sagrada Familia oraz Park Güell.
Jak się później okazało nie było, to wcale łatwe zadanie, począwszy od tego, że trafiliśmy na polityczne manifestacje związane z odłączeniem się Katalonii i tłumy ludzi oraz policji skutecznie utrudniały nam poruszanie się po Barcelonie. Jednak zdeterminowani chęcią zobaczenia zarówno pięknej bazyliki, jak i ogrodu z elementami architektonicznymi dojechaliśmy na miejsce. Sęk w tym, że do Parku Gü ell były takie kolejki, iż następne wejście odbywało się dopiero późnym popołudniem i mimo szczerej chęci oglądnięcia kolorowych murali nie zdołaliśmy wejść do środka. Można jednak było wejść na najwyższy punkt z widokiem na całą Barcelonę.
Przyznam, że zaimponowało mi to. Po kilku ujęciach zmieniliśmy otoczenie na kolejne na naszej liście. Sagrada Familia, mimo iż w budowie robi naprawdę wrażenie. Piękna budowla, którą widać z daleka jest warta odwiedzenia. Dalej udaliśmy się na plażę, którą już mieliśmy okazję oglądać nocą. Tam też cudny i malowniczy port z jachtami stał się naszym tłem do zdjęć ślubnych. Koniec naszej sesji plenerowej to cudna plaża, pełno turystów, niesamowitych budowli z pisaku, a na koniec marzenie pani młodej, czyli gra w siatkówkę w sukni ślubnej. Marzenie, które oczywiście spełniło się.
Zmiana klimatu i powrót do Polski
Powrót do Polski to jak skok w wehikule czasu. Odmienna pogoda, deszcz, zimno, szaro, czyli to, co na ogół widzimy początkiem listopada. Podsumowując wypad na sesję ślubną, mimo iż nie udało nam się zrobić w 100% tacht ego, co sobie założyliśmy, a w dodatku brak osób do pomocy przy korygowaniu światła zarówno zastanego, jak i sztucznego troszkę utrudniał czas, mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedna z lepszych wypraw, jakie miałem okazję odbyć. Następnym razem co bym zmienił? Hmmm dodałbym 2 tyg czasu na objazd tych pięknych zakątków Katalonii. Część klatek, które udało nam się zrobić podczas wyprawy możecie oglądać właśnie w galerii. Zapraszam do komentowania też na facebooku. 🙂